niedziela, 11 stycznia 2015

16. To już tydzień! I o tym, jak przeprawić się przez morze śniegu

Teraz już rozumiem, dlaczego na blogach Au Pair po jakimś czasie pisania, posty pojawiają się coraz rzadziej. Od kilku dni chciałam dodać post, a to na temat tego jak mieszkam, a to gdzie pojechałam, co miałam zamiar zrobić a czego nie zrobiłam. Miałam dodać i nie dodałam, bo albo masz ochotę na pisanie albo z drugiej strony masz jakieś większe ambicje jeżeli chodzi o wyświetlenia poszczególnych postów. Doszłam do super wniosku – będę pisać wtedy, kiedy będę chciała, bez jakiś szczególnych ambicji odnośnie zebrania miliona wyświetleń. W ten sposób to będzie mijać się z celem, a przecież nie o to mi chodziło na samym początku. 

Z serii: widoki z salonu.



Grad!

Minął już tydzień odkąd przyjechałam do Norwegii. Aż tydzień. W sensie, czas mi tak szybko leci, że w ogóle nie zorientowałam się, gdzie się podział. Każdy dzień mam wypełniony do granic możliwości. Zadania na każdy tydzień się zmieniają, a to oznacza, że o stałej rutynie nie ma mowy. Widziałam też kalendarz hostki, według którego niedługo wyjeżdża na kilka dni, potem na tydzień na Islandię, a to z kolei oznacza zajęte dwa tygodnie. Nie będę teraz nad tym rozprawiać, jeszcze kawałek czasu do tego. Wracając do zadań na każdy tydzień: wypisywane są one na specjalnej tablicy, która wisi na korytarzu. HM wypisuje mi czarnym markerem zadania na każdy dzień wraz z czasem, w którym powinnam wykonać daną czynność. Np. na przygotowanie śniadania i sprzątnięcie ze stołu po śniadaniu mam 20 minut. Do mnie należy wpisanie czerwonym już kolorem czasu, w którym zadanie udało mi się wykonać. Na koniec każdego dnia podliczamy godziny i podsumowujemy tydzień. Według mnie system bardzo w porządku, mój plan tylko różni się od tego, który miałam przedstawiony w profilu rodziny. Również trochę razi mnie to, że nie mam tak naprawdę określonej godziny, kiedy moja zmiana się kończy. Często jest to, jak zauważyłam, kiedy dzieciaki są już w łóżkach (20-21). Dla mnie trochę za późno, po całym dniu padam jak zabita punkt 22:00.

Widoki z salonu.

Mięso z renifera!

Widok z salonu domku w Strynie - Nordfjorden.



Stok w Strynie.


Zarówno z HM, jak i z dziećmi dogaduję się bardzo dobrze. Ostatnio młodszy przyszedł do mnie, zapytał: „K. pomalujesz ze mną?” i złapał mnie za rękę. Było to tak słodkie, że nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. Mamy naprawdę dobry kontakt. Dzięki H. (7 lat) nauczyłam się grać w szachy, muszę jednak jeszcze poćwiczyć. Za pierwszym razem młody pokonał mnie w 4 ruchach! Teraz jego ataki wytrzymuję dłużej, ale cały czas ma ze mnie ubaw. 

Varmedress - typowy norweski strój zimowy


Starszy H. 7 lat

Coraz więcej rozumiem po norwesku, i na kursie i w domu. Strasznie cieszę się, że nie mam rodziny mieszanej, dzięki temu słyszę norweski cały czas i poprzez słuchanie niektóre słowa same wbijają ci się do głowy. Frustruje jednak czasami fakt, że mimo wszystko to nie jest twój ojczysty język i nie możesz od tak włączyć się do dyskusji podczas śniadania. Ja to bym chciała wszystko na już i teraz, niestety tak się nie da. HM jest kochana, zawsze gdy widzi, że mam nie taką minę jak trzeba (tzn. nie uśmiecham się, nie robię zdjęć, nie mówię: „Oh, look! It's beautiful”), pyta czy aby na pewno wszystko w porządku i czy może mi jakoś pomóc. Trafiłam na naprawdę wspaniałych ludzi. Wszyscy traktują mnie bardzo ciepło, a HM powtarza tylko: „Oh, this is just perfect, thank you.”, „I'm so happy to have you here” itp.

Dnia kompletnego załamania jeszcze nie miałam. Aczkolwiek kiedy zrobię coś nie tak, jakbym chciała, to wtedy mi smutno. Na szczęście szybko przechodzi i jadę dalej!

PS Wiecie jakie to niesamowite uczucie, kiedy odpuszczacie wszystko, co było i zaczynacie od początku? 

Stryn wieczorem

Dopis z ostatniej chwili (Mamo, nie czytaj, za dużo dramatyzmu):

Poszłam dzisiaj na spacer w góry (na weekendzie byłam w domku w górach). Niestety, kiedy zaczęłam wracać, dosłownie w ciągu kilku 10 minut bardzo się ściemniło. Było tyle śniegu, że nie odróżniałam domku od domku, nie mówiąc o tym, że nie widziałam, gdzie zaczyna się a gdzie kończy droga. Po jakimś czasie błądzenia weszłam na szlak, po którym ludzie zjeżdżali na nartach. Już wtedy wiedziałam, że jestem w czarnej dupie, ludzi nie ma, ciemno, nic nie widać i prawie 2 metry śniegu. Zapytałam jakiś nastolatków, w którą stronę muszę iść. Pokazali, że w lewo, ale ja niestety nie wiedziałam jak wrócić do drogi, z której przyszłam, więc stwierdziłam, że pójdę na skróty, przez śnieg. A śniegu było jakieś 2 metry, zatapiałam się do pasa. Było to głupie z mojej strony, jak tak teraz o tym myślę - nie wiedziałam, co było pod tym śniegiem, równie dobrze mogła być to rzeka. Gdybym wpadła nie byłoby wesoło. W każdym razie, musiałam wymyślić, co zrobić, żeby się wydostać. Kiedy byłam w połowie drogi, między zjazdem a domkiem (w zaspie ponad 2.5 m) nie mogłam się cofnąć. Teraz się z tego śmieje, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Obudził się we mnie jakiś instynkt samozachowawczy (coś typu jak przetrwać w obliczu zagrożenia) - co zrobić, żeby iść i się nie zapadać? Trzeba się położyć na plecy! I turlać sobą aż do miejsca przeznaczenia. Zapewne wyglądało to komicznie. Czułam się jak w jakiejś śnieżnej dżungli - kiedy przebrnęłam przez pierwsze 10 metrów dotarłam do domku, który był otoczony jeszcze wyższą zaspą. Nie miałam wyjścia, znowu musiałam się przeturlać. Jakież wielkie moje było szczęście, kiedy zobaczyłam, że 15 metrów dalej, w kolejnym domku pali się światło. Przeszłam przez zaspy na balkon i zapukałam zmęczona do środka. Drzwi nie były drzwiami wejściowymi, tylko tymi od tarasu. Kobieta była tak zdziwiona i przestraszona, ale wyjaśniłam sytuację o zbłądzonej duszy, zadzwoniła do hosta, żeby mnie odnalazł. Happy end. (Teraz Mamo leżę w łóżku, więc wszystko ok, nie ma, co się martwić nad tym, co było)


Tyle było śniegu!

Moje ulubione zdjęcie - bajka w Norwegii :-)

3 komentarze:

  1. Faktycznie, dość komiczna sytuacja ale nie wątpię, że miałaś stracha.
    Jak smakowało Ci mięso z renifera?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wtedy sama nie byłam świadoma do końca tego, co robię. Ale uwierz mi, zmierzch, sam śnieg i brak drogi powrotnej, robią swoje. Prawie myślałam, że już tam będę leżeć w tym śniegu na wieki!

      Co do mięsa z renifera: te, które ja jadłam było suszone. I podobno miało być słone, dla mnie było nawet odrobinę słodkie. Bardzo dobre, nigdy wcześniej nie jadłam niczego, co by podobnie smakowało. Polecam!

      Usuń
    2. Hej ! Wpadlam w tunel czasoprzestrzrnny i przegapilam tyle fajnych postow ! Na szczescie juz nadrobilam :) co do godzin wieczornych, to mozesz z nimi pogadac,moj chlopak mowi ze skoro sa taka super rodzina to na pewno nie beda mieli z tym problemu :) i hej, Stryn to niedaleko Bergen :)!

      Usuń