niedziela, 4 stycznia 2015

14. Velkommen til Norge!

Poniższego posta pisałam wczoraj, gdzie brak dostępu do internetu uniemożliwił mi podzielenie się moim szczęściem. 

Jest godzina 20:58 2 stycznia 2015 roku. W ciągu ostatnich 72 godzin przespałam łącznie około 10 tych wdzięcznych jednostek czasowych. Zastanawiam się, czy to sen czy jego niedobór sprawiają, że nadal nie mogę uwierzyć w to, co się teraz dzieje.

Norwegia z samolotu.


Po 13 godzinach podróży, o 14:31 w końcu wylądowałam na mojej ziemi obiecanej. Podczas drugiego lotu zdążyłam nawet zrobić kilka zdjęć przepięknych norweskich gór i fiordu. Gdy wyszłam z samolotu myślałam, że się popłaczę. Poczułam niesamowite górsko-morskie powietrze. Przed odbiorem bagażu zrobiłam jeszcze iście turystyczne zdjęcie i nawet sama dałam sfotografować swoją zmęczoną duszę. Jedyne, o czym wtedy marzyłam była kąpiel i łóżko. No też mi takie bzdury do głowy przyszły! Zostałam przywitana bardzo ciepło przez hostkę, która później zaprowadziła mnie do samochodu (takie tam: skórzana tapicerka, podgrzewane siedzenia, regulacja wszystkiego, co możliwe i w sumie wszystko, czego nie zapamiętałam). I tutaj dygresja na temat jazdy w Norwegii: HM uwielbia szybką jazdę, tak bardzo, że dostała już 8 na 8 możliwych punktów karnych. I czy to ją czegoś nauczyło? Chyba nie, skoro kiedy wjeżdżała w zakręt miałam duszę na ramieniu, a nogą już byłam po drugiej stronie.


Do każdego zamówienia woda z lodem w zimowy dzień
gratis!

Całą, dosłownie całą drogę rozmawiałyśmy. Nie było mowie o niezręcznej ciszy. W międzyczasie podziwiałam widoki i kiedy moja słowna ekscytacja osiągnęła zenitu, HM stwierdziła, że musi zabrać mnie na objazd Alesund, bo w końcu mieszkała tu 7 lat i kocha to miasto. Pojechałyśmy do sklepu mięsnego, który w żadnym stopniu nie przypominał tego w Polsce. Inny zapach, inny kolor, brak ulepszaczy i wypełniania wodą i solą! Wstąpiłyśmy również na przepyszne sushi, podczas którego zdążyłam poznać najlepszą przyjaciółkę HM, z którą zna się odkąd skończyła 5 lat.

Oprócz tego, doświadczyłam istoty norweskiej pogody w przeciągu 5 minut, kiedy to padał deszcze, potem śnieg i grad, a na koniec zaświeciła błyskawica. Zdążyłam popłynąć promem podczas burzy z piorunami i dowiedzieć się wtedy, że będę miała samochód na własny użytek, telefon z abonamentem od HD, a na kurs norweskiego (cztery dni w tygodniu, poniedziałek-czwartek) zaczynam od tego poniedziałku.

1.5 metra śniegu, widok z salonu.

Mój pokój, w którym spędziłam jedną noc
(podobno ma być ich więcej)

Mój dzisiejszy dzień kończę w górach, w drewnianym domku w miasteczku Stryn. Teraz jest już ciemno i nic nie widać, ale HM upewniała, że jak rano wstanę to kiedy będę jadła śniadanie to będę miała okazję nakarmić fjorda. Widok z salonu rozpościera się na góry i Nordfjorden.

Na jutro zaplanowany mam sen do oporu i naukę jazdy na nartach.


To się nie dzieje naprawdę.

Taki powitał mnie widok następnego dnia.

Widok na fiord, którego nie widać ze względu na
zbyt duże opady śniegu.

Przez noc napadało około 1 metra śniegu. 

Popularny stok w miasteczku Stryn.

Pierwszy raz jeździłam dziś na nartach. I prawdopodobnie skręciłam nogę. Jeżeli do jutra nic się nie poprawi, będę zmuszona pojechać do lekarza. Czemu mnie to nie dziwi?

Jestem wykończona. Podsumowując dwa pierwsze dni: dzieci jeszcze nie poznałam, HM jest cudowna, HD przesłodki, a ja jestem chodzącym szczęściem na chwilę obecną. 

2 komentarze: