piątek, 15 kwietnia 2016

23. Pora zamknąć ten rozdział - uciekłam z Alcatraz

Ponad pół roku zajęło mi dumanie nad tym, czy powinnam napisać tutaj wpis o brutalnej rzeczywistości czy nie. Po bardzo długim czasie stwierdziłam, że od czasu do czasu cały czas czuję dziwną wrogość do programu Au-Pair, dlatego też najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby po prostu wyrzucenie tego, co mi na sercu leży. Proszę bardzo, zaczynamy, będzie brutalnie. 
Kiedy rozmawiałam z tą kobietą na skypie (dalej nazwaną HM) miałam od początku przeczucie, że aż tak idealnie nie będzie, jak to ona mi prawi. Niestety, byłam tak zaślepiona tym, żeby wyjechać, zmienić otoczenie i w końcu zacząć robić coś konstruktywnego ze swoim życiem, że posłuchałam idyllicznej bajki o miłej rodzinie z dwójką uroczych chłopców i wkrótce po tym wyjechałam do Norwegii. 

Moja hostka miała przede mną jedną Au-Pair, o której narzekała mi pierwszego dnia, kiedy mnie tylko odebrała z lotniska. Bo Au-Pair nie jadła, cały czas płakała i leżała w łóżku, do momentu, kiedy wycieńczona psychicznie zmieniła rodzinę, a ślad o niej zaginął. Pomyślałam sobie wtedy, że pewnie jakaś słabsza, nie wytrzymuje presji zostawania z dziećmi czy coś. Otóż nie, dowiedziałam się o tym później. Pierwszy sygnał ostrzegawczy dostałam od brata hosta i jego narzeczonej (swoją drogą, bardzo miła kobieta). Opowiedzieli mi, jak to naprawdę było z tą poprzednią Au-Pair: pracowała ponad 40 godzin tygodniowo, nie płacili jej za nadgodziny, zajmowała się cudzymi dziećmi, sprzątała cały dom (ponad 200 metrów kwadratowych, 18 pokoi). Trochę mnie to przeraziło, ale nie chciałam się zrażać już na samym początku pobytu. Jednak cały towarzyszyło mi dziwne uczucie duszenia się w tym domu. HM zapisywała moje "obowiązki" na specjalnej tablicy wraz z godzinami. Bywało tak, że pracowałam ponad 72h na tydzień, BEZ płacenia mi za nadgodziny. HM bardzo lubiła wywoływać we mnie poczucie winy ("gdybym wiedziała, że uznasz pobyt z dziećmi za godziny pracy, bym ciebie z nami nie zabrała"), wymuszała na mnie stosując subtelną manipulację, abym zmniejszała swoje godziny pracy. Kiedy przyjmowała gości (załóżmy +5 osób dorosłych), które nie miały nic wspólnego z dziećmi, ponieważ np. były już w łóżkach, moim zadaniem było przygotować kolację, podać do stołu, usunąć się na czas jej trwania, a po całym wydarzeniu musiałam skrupulatnie posprzątać. Jeżeli zdarzyło się tak, że przyjęcie kończyło się późno, a ja już spałam, wszystkie (dosłownie wszystkie) naczynia, garnki zostały zostawione na stole w kuchni, tak abym od tego mogła zacząć swój dzień.
HM zmuszała mnie również do wyjazdu do Strynu, w którym mieli hyttę. Będąc tam, mogłam zapomnieć o odpoczynku. Sprzątałam, zajmowałam się pięciorgiem innych dzieci, których nigdy na oczy nie widziałam, zmieniałam pościel po obcych ludziach, dwa razy w tygodniu musiałam wyszorować łazienki, odkurzyć wszystkie pokoje (6). Do przygotowania śniadania posiadali mnie - prywatną służącą. I nie mówię tutaj o mojej rodzinie HM + dwójce dzieci. Mówię tutaj o HM, dwójce moich dzieci, czterech innych i dwóch dodatkowych parach dorosłych. 

Wtedy byłam jeszcze bardzo uparta. Wmawiałam sobie, że dam radę, że chodzę na kurs, a po kursie będzie tylko lepiej. Nie było. W pewnym momencie zauważyłam, że telefony i smsy od tej kobiety wywołują u mnie stany lękowe, zwłaszcza, kiedy dzwoniła, a ja byłam poza domem. To było chore. Byłam porównywana do byłej dziewczyny, która przychodziła tylko sprzątać do tego domu - jaka to ona była miła, uśmiechnięta i pełna życia. Raz nawet usłyszałam groźbę, że skoro jestem taka zmęczona i słaba, to może powinnam przestać chodzić na kurs i więcej czasu spędzać w domu. Jak w ogóle można coś takiego powiedzieć?
Nie szanowała ani mnie, ani mojego czasu. Kiedy byłyśmy umówione na konkretną godzinę np. w sobotę, potrafiła przyjść godzinę później cała uśmiechnięta, bez żadnego słowa przepraszam. Powoli traciłam do niej cierpliwość, ale moje wychowanie nie pozwalało mi na słowny comeback, nie wiedziałam, co mam robić. 

W kwietniu zeszłego roku poznałam pewną osobę, która bardzo, bardzo powoli próbowała mi pomóc i sprawić, abym była silniejsza psychicznie. Była u mojego boku, kiedy płakałam i krzyczałam z bezsilności. Dzięki niej, znalazłam w sobie siłę, aby zacząć odmawiać i powiadamiać stanowczo moją hostkę o tym, że mi się w tym domu nie podoba. Przełomowym dniem był dzień, kiedy cała rodzina pojechała po dużą przyczepę kempingową, którą później posprzątać miałam ja. Tak się złożyło, że tamtego dnia pracowałam od godziny 8 rano do godziny 21 wieczorem z 30 minutową przerwą. Kiedy wieczorem przyszłam do niej i powiedziałam, że jestem zmęczona i nie chcę pracować dzisiaj dalej, usłyszałam, że w takim razie ona będzie musiała to wszystko sama robić, bez żadnej pomocy. Ciągłe, ciągłe wzbudzanie poczucia winy to jej domena. Byłam jednak dumna z tego, że powiedziałam nie
Dwa ostatnie tygodnie czerwca zeszłego roku miałam mieć urlop, podczas gdy hości i dzieci wyjechały do Danii na wakacje. (W ciągu dwóch tygodni mojego urlopu miałam oczywiście sprzątać regularnie cały dom). Dnia, w którym wyjeżdżali, musiałam przygotować przyczepę, aby była gotowa do drogi. I równie tego samego dnia, spakowałam się i uciekłam z tego domu. Wyłączyłam telefon, zostawiłam klucze, z krótką notatką, że dziękuję za pobyt i tyle. Wtedy myślałam, że już nigdy nie będę miała z tą chorą rodziną kontaktu, niestety, myliłam się.

Cztery dni później czekałam w nowym już domu aż K. wróci z pracy. Nagle słyszę jak otwierają się drzwi - to K. Pytam, co się dzieje, dlaczego tak wcześnie do domu przyjechał, a on, że mamy problem. Okazało się, że moja hostka zadzwoniła do jego pracy, do biura i wymusiła dyrekcję, aby go odnalazła na sali produkcyjnej. Była HM groziła K. policją, że zostałam porwana, że ma obowiązek podać mój nowy numer telefonu i miejsce zamieszkania. Na szczęście K. uświadomił tę chorą psychicznie kobietę, że cała rozmowa jest nagrywana, więc lepiej dla niej, aby niczego na nim nie wymuszała, ani nie groziła służbami bezpieczeństwa. Następnie dzwoniła agencja, która początkowo wcale nie chciała być po mojej stronie - zrozumiała, co się stało dopiero po tym, jak wysłałam jej filmy (sic!) z udokumentowanym dokładnie, co musiałam w tamtym domu robić, kogo obsługiwać i kim się zajmować. Przeprosiła za zaistniałą sytuację i wysłała mi na pożegnanie ankietę do wypełnienia. Oto jak się traktuje wyzyskiwaną osobę z innego kraju w Norwegii. 

Nie zakładam z góry, że wszystkie rodziny norweskie takie są. Jednak coś jest w tym snobizmie bogatych ludzi (rodzina, u której byłam Au-Pair była najbogatszą w regionie), czasami czułam się jak w bardzo słabej operze mydlanej. W końcu dochodziło do sytuacji, że byłam świadkiem, jak podczas nieobecności hosta, ona gotuje nago, w samym fartuchu, obiad dla obcego mężczyzny, nie przejmując się tym, że dzieci siedzą dwa metry dalej. I cały czas pamiętam niektóre wieczory, kiedy uprawiali razem seks w pokoju obok mojego tak głośno, że nie mogłam zasnąć. Czasami uciekałam na noc, byle tylko nie spać w tym domu. Same kłamstwa między hostami, a ja między nimi, wiedząca o wszystkim.

Mogłabym napisać o tym więcej, różne dziwne sytuacje zdarzały się każdego dnia. Powiem Wam, o ile jeszcze ktoś tu bywa i sprawdza, czy aby czegoś nie napisałam, że zastanówcie się dokładnie, zanim wybierzecie swoją rodzinę. Oceniajcie wszystko, nawet to, w jaki sposób mówią Wasi przyszli hości o sobie, dzieciach i byłych Au-Pair. To nie tylko oni Was wybierają, ale Wy ich także, a tu wszystko ma znaczenie. 

Co do mojej obecnej sytuacji - cały czas jestem w Norwegii. Mieszkam, pracuję, jestem w związku. Dobrze mi, co dzień czuję się lepiej. Tylko mam wrażenie, że aby oderwać się raz na zawsze od wizerunku Au-Pair, będę musiała wyjechać z tego miasta, a to pewnie nadejdzie dopiero za kilka lat. 

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję dotrwania do końca, jeśli macie ochotę, zadawajcie pytania - na pewno odpowiem.

PS Oprócz przeprowadzki, chyba naprawdę musiałam tutaj napisać kilka słów, żeby postawić krok do przodu. 

wtorek, 24 lutego 2015

22. Widoki z góry Aksla i kilka innych momentów

W sumie dawno nie pisałam. Chciałam, ale niestety nie miałam kiedy. Czekały mnie bite cztery dni babysittingu, które na szczęście zakończyły się sukcesem oraz skróceniem pracy o dwa dni. Co oznacza, że miałam sobotę i niedzielę tylko dla siebie! Całodobowe siedzenie z dziećmi jest trudne, czułam się jakbym została matką. Ostatecznie, to chyba młody miał mnie dosyć, bo w sobotę oznajmił, że zniweczy moje skrupulatne plany pojechania do Ålesund, do akwarium i leikelandu (razem z nim) i nie chce niczego innego, jak pojechanie do dziadków. Koniec i kropka! Dzięki niemu dostałam dwa dni wolnego i co? O 10 rano prawie płakałam, tak bardzo zależało mi na wyjeździe do innego miasta, a godzinę później siedziałam już w samochodzie. Bez moich dzieci, ale za to ze znajomym, jego mamą oraz ośmioletnią, cudowną Sarą. Leikeland zaliczony, zachód słońca na Aksli zaliczony, H&M zaliczony! Swoją drogą, w jednym z ostatnich postów przed moim wyjazdem do Norwegii dodałam zdjęcie panoramy widocznej z góry Aksla. Na żywo wygląda to jeszcze piękniej! Koniec końców, wszystko dobrze się skończyło.

Spóźnieni na prom 2 minuty

Leikeland

W drodze na Akslę








Niedzielę spędziłam z A. jeżdżąc po okolicy. Chyba. Bo odkąd przestałam co tydzień zgrywać zdjęcia na dysk pogubiłam się w tym, co robię w ciągu tygodnia, gdzie jeżdżę i co zwiedzam. Robię naprawdę bardzo dużo zdjęć, ostatnio zaczęłam także kręcić filmy do małego projektu, który postanowiłam zrealizować :-) W Norwegii widoki dają mi szczęście. Budzę się szczęśliwa, chyba jak nigdy dotąd, mimo że czasami jest bardzo ciężko. Bardzo ciężko. Ale nie zamierzam zmieniać rodziny, nawet przez myśl mi by to nie przeszło. Patrząc na to wszystko z dystansu, to tutaj mam naprawdę porządną szansę na zrealizowanie siebie, poznanie ludzi i nauczenie się języka. Jakoś chaotycznie dzisiaj piszę. Mam za dużo do opowiedzenia i napisania i nie wiem, co wybrać! 

Fosnavåg





Wiecie, że owce w Norwegii to ciekawskie bestie? Podczas jazdy w śniegu boczną drogą zawiesił nam się samochód i nijak nie dało rady go wyciągnąć. Dopiero po przyjeździe S. samochodem z napędem na cztery koła udało się. Owce podczas naszych zmagań podkładania patyków, by samochód jakkolwiek drgnął w jedną lub w drugą stronę, cały czas beczały. A kiedy S. nas uratował podeszły do siatki i beczały, jakby miały ochotę na większe przedstawienie. Phi!

Wschód słońca w Strynie

Stryn
 W ubiegłym tygodniu były ferie zimowe w szkołach. Ja nie miałam zajęć, więc HM zabrała mnie na tydzień do Strynu. Oczywiście o tym, że będzie tam łącznie siedmioro dzieci zostałam poinformowana dopiero po przyjeździe. Ale dałam radę. Od niedzieli do niedzieli! Chociaż mam wrażenie, że to też zasługa A. który został zaproszony przez moją hostkę do Strynu, do naszego domku. Dzięki niemu jakoś przeżyłam, i dzięki naszym krótkim roadtripom wzdłuż fiordów.

Poniższe zdjęcie z dzisiaj. Cały dzień świeciło słońce, pojechaliśmy na kamienistą plażę na sąsiednią wyspę.











środa, 11 lutego 2015

21. Kilka frustracji i śnieg na ochłodzenie nerwów

Od razu zaznaczam, że będę marudzić. I muszę szczerze przyznać, że nie wynika to z tego, że obecnie trwa mój okres "przed" moją ukochaną, kobiecą przypadłością. Jeżeli ktoś nie chce czytać tych smutnych wypocin to w tym momencie skończcie czytać. Piszę, bo w sumie muszę się komuś wyżalić, a jak jesteś jakieś 2000 km od domu, to nie tak właściwie nie mam komu o tym powiedzieć.  

Zacznę od tego, że czuję się sfrustrowana. Z każdym kolejnym tygodniem mam wrażenie, że moja HM dorzuca mi kolejne zadania do wykonania, mimo że każdego tygodnia widzi, że mam wyrobione ponad 30 godzin pracy. Kiedy zauważyłam to po upływie pierwszych dwóch tygodni i zapytałam o to, czy mogłaby mi, zgodnie z kontraktem, płacić za nadgodziny, powiedziała, że nie, że się zastanowi i, że musiałaby o tym porozmawiać z agencją (co jest kompletną bzdurą, swoją drogą). Już wtedy zauważyłam, że lekko nie będzie, w końcu przyjechałam tu w konkretnym celu, który powoli realizuje, ale liczą się zasady. Niby jest ona osobą całkiem znaną, jak na realia mojej wioski, ma dużą firmę i jest sama sobie szefem i szanowanie pracowników powinno być u niej na porządku dziennym (już pomijam tu to, że powinnam być traktowana jak członek rodziny), a czasami wydaje mi się, że jest jedną z najbardziej egoistycznych i trudnych osób, jakich poznałam. Nie wyolbrzymiam tutaj w ogóle. Z każdym kolejnym tygodniem traktuje mnie bardziej jako sprzątaczkę 24h niż jako au pair. W ostatnich tygodniach z dziećmi spędziłam może łącznie z 10 godzin. Cały czas sprzątam, pomagam. Muszę gotować, sprzątać dodatkowo, kiedy zaprasza swojego nowego mężczyznę do domu, muszę rano wybrać dzieci, nakarmić, ubrać, zrobić drugie śniadanie, w międzyczasie pranie, muszę przypilnować, aby umyły zęby, powiesić pranie, sprawdzić czy młodszy ma wszystkie potrzebne rzeczy do przedszkola - a to wszystko w ciągu 20 minut. Pominęłam tutaj przygotowanie śniadania, ogarnięcie rano kuchni, nakrycie do stołu i wyjęcie ze zmywarki, co oczywiście także muszę zrobić w tym czasie. A co robi HM w tym czasie? Śpi albo leży w łóżku i rozmawia ze swoim ukochanym i jest zła do mnie o to, że nie rozumiem jej, kiedy mówi do mnie po norwesku. Zawsze myślałam, że bycie au pair to pomaganie w domu. Ja tymczasem robię wszystko. I dostaję burę za to, że o czymś zapomniałam. 

Czuję się zmęczona. Nie chodzi tu chyba o brak snu, bo śpię całkiem dobrze. Chodzi o to, że muszę być na każde zawołanie. Jak jakiś pieprzony lokaj. Wczoraj przygotowywałyśmy kolację (dla niej i dla niego) i umówiłyśmy się, że posprzątamy ze stołu razem. Schowałam talerze do zmywarki, a ona łaskawie przeniosła garnki (jeden przypalony) i resztę ze stołu na blat, co zobaczyłam dopiero rano. Podobno ona taka słowna, a w sumie i tak wie, że i tak ktoś musi posprzątać i tą osobą będę ja. Kazała mi wymyć obrzydliwie śmierdzący, mokry kosz na śmieci, musiałam dwa wielkie pojemniki w deszcz wynieść z garażu na drogę. Kiedy wysypały mi się okruszki chleba na blat, kiedy rozkładałam zakupy, przyszła do mnie, wskazała palcem i powiedziała: "Co to to jest? Dlaczego nie sprzątnęłaś?" z tonem pana i władcy. Albo przy wycieraniu blatu, na którym zostało odrobinę wody, dokładnie to samo. 

Czuję się rozczarowana... ludźmi. A właściwie głównie HM. Nie rozumiem, jak można być taką wyrodną matką. Dzieci mają mnóstwo zabawek, nawet pokój zabaw, gdzie jest więcej zabawek, mają au pair, a ona nawet nie wie, kiedy starszy kończy szkolne kółko, albo w której klasie ma zajęcia. Woli iść na trening, niż spędzić czas z dziećmi, chociaż na chwilę. Nie czuję w tym domu ani grama miłości, ani uczucia. Żeby nie było, to poznałam inne rodziny norweskie, w których jest zupełnie inaczej, panuje inna atmosfera. Pieniądze nie kupią uczuć. I dlatego szkoda mi dzieci, którymi się opiekuję. 

Zastanawiam się jak to będzie w tym tygodniu. Ona wyjeżdża na konferencję do Oslo na cztery dni. Czwartek, piątek, sobota i niedziela. Łącznie ponad 90 godzin pracy. To są godziny z trzech tygodni. I dostanę za to pieniądze? Nie. Ale ja u niej pracuje i to ona ustala zasady. HD ciągle jest na morzu. Powinien wrócić za dwa tygodnie. Kiedy on jest w domu przynajmniej czuję się jak człowiek. 

Za dużo tych smętów, ale musiałam to gdzieś wyrzucić. Ale żeby nie było, że jest mi tu źle. Bardzo się cieszę, że mogę mieszkać w Norwegii, że jest mi dane chodzić na kurs i poznawać ludzi. Mam tu znajomych i w sumie to oni podtrzymują mnie na duchu. Staram się jak najwięcej czasu spędzać poza domem. Dom jest dla mnie miejscem pracy, nie potrafię w nim odpoczywać. Chciałabym mieć więcej energii, żeby chodzić na siłownię - w końcu karnet jest opłacony, a ja byłam tam tylko dwa razy. Nie jest to takie proste, bo kiedy wracasz do domu, jedyne o czym się marzy to albo z niego wyjście, albo pójście spać.










 Kilka zdjęć z zeszłego tygodnia, kiedy zawitała do nas zima. Wychodzenie z domu gdziekolwiek bardzo mnie ładuje i dzięki temu jeszcze daję radę.

Wyszła mi niezła ściana tekstu, gratuluję dotrwania do końca.

środa, 4 lutego 2015

20. Nocny babysitting, Ulsteinvik i zorza polarna!

Dwa dni temu minął dokładnie miesiąc odkąd jestem w Norwegii. Kto by pomyślał, że tak szybko zaliczę kilka z celów, które sobie postawiłam przed przyjazdem tutaj. Chyba dwa tygodnie temu po raz pierwszy przejechałam sama około 40 kilometrów na sąsiednią wyspę, żeby odwieźć Kasię, w tym tygodniu zrobiłyśmy zrobiłyśmy znacznie więcej. Wybrałyśmy się na wycieczkę do Ulsteinvik, gdzie zaliczyłyśmy spacer po plaży, a później byłyśmy w Flø, nad samym oceanem. Pogoda była przecudowna, świeciło słońce i było całkiem ciepło! W przyszłym tygodniu zostałam zaproszona do jej rodziny na obiad, na norweskie danie z renifera. Coś mi się zdaje, że chyba wpadnę... :-)

Dimna

Dimna

Dimna

Dimna

Ulsteinvik

Ulsteinvik

Ulsteinvik

Ulsteinvik

Ulsteinvik

F

F

F

F

Cały weekend byłam sama w domu, miałam wolne. HM i dzieci pojechali do domku w Strynie, aby spędzić ten czas jeżdżąc na nartach. Ja bardzo się cieszę, że nie pojechałam - w końcu nie mam zamiaru spędzać wolnego czasu z rodziną. Zaliczyłam iście rajski wschód słońca, wycieczkę do miasteczek Moltustranda i Gjerdsvika, zrobiłam mnóstwo zdjęć. A w sobotę zdarzyło się coś bardzo nieoczekiwanego. Wróciłam od koleżanki około 22 wieczorem i przeglądałam grupę na FB "Polacy w Ålesund" i nagle pojawił się post: "Zorza w Ålesund!". Jak w Ålesund, to może i u mnie! Napisałam tak szybko jak się tylko dało do kolegi, który mieszka w Fosnavåg: "Widzisz z okna zorzę?!", a on na to: "Tak, a co?" Jak to, co! Zrozumiał moją aluzję, przyjechał kilkanaście minut potem i wybraliśmy się na polowanie na zorzę. Niestety, okazało się, że od strony mojego miasteczka, widać tylko jej cień (zorza ma wtedy kolor szary, pojawia się i znika). Po godzinie trochę rozczarowana chciałam już jechać do domu, a tu nagle A. woła, żebym spojrzała w niebo. Piękna, zielona, najprawdziwsza zorza polarna! Niedoopisania! Cieszyłam się jak małe dziecko, bo zawsze chciałam ją zobaczyć. Cały pokaz od natury trwał krótko, bo jakieś 15 minut, ale półtorej godziny czekania na mrozie, w nocy, było tego warte!

Raj z okna z salonu





Wracając na Ziemię: wczoraj miałam pierwszy całonocny babysitting. HM wyjechała po położeniu dzieci spać. Miałam poczekać aż zasną, a rano przygotować dzieci (nakarmić i ubrać) oraz zawieźć do szkoły. Myślałby kto, że to takie proste, w końcu śpią całą noc, co nie? A skąd! Moja pobudka miała miejsce o godzinie 3 nad ranem. H. chciał, abym zadzwoniła do HM. Po krótkiej rozmowie dzieci teoretycznie poszły spać, w praktyce przyszły do mnie 30 minut później. Spać nie chciały, telewizja nie działała, bo było za dużo śniegu. Ja nieprzytomnie próbowałam ogarnąć siebie i ich. Całe szczęście nic złego się nie stało i dotrwaliśmy do momentu wyjechania do szkoły (4h później). Młodszy nawet poprosił mnie o zrobienie śniadania i dał się ubrać. Układaliście kiedyś puzzle o 4 rano? Wyjechaliśmy do szkoły i przedszkola bez większych problemów, mimo że padał mocno śnieg, a droga była śliska. Nie rozumiem tylko, jak można nie odbierać telefonów od opiekunki własnych dzieci (za drugim razem, kiedy dzwoniłam zero odezwu). I chyba nigdy nie zrozumiem. 

W drodze do wioski Gjerdsvika

W drodze do wioski Moltustranda

Żeby nie było tak kolorowo to powiem, że bywają lepsze i gorsze dni. W końcu żadna host rodzina nie jest idealna. Póki co dochodzę do wniosku, że bycie au pair to wyjątkowo ciężka próba charakteru.

piątek, 30 stycznia 2015

19. Norweskie statki rybackie

Ten post chciałam głównie poświęcić informacjom, tudzież zdjęciom, związanym z norweskimi statkami rybackimi. W rodzinie, u której pracuję, ojciec jest kapitanem na jednym z takich łodzi (chociaż nie wiem czy aby "łódź" jest tutaj wymiernym określeniem). Ogólnie cała rodzina od pokoleń pracuje w tym biznesie. Kiedy byłam na obiedzie u rodziców HD (swoją drogą - bardzo mili ludzie, umieją nawet kilka zdań po angielsku!), zostałam oprowadzona po ich domu. Dom przepiękny, a na ścianie w przedpokoju mogłam zobaczyć zdjęcia statków, na których pracowała rodzina na przełomie kilkudziesięciu lat. HD z dumą opowiadał mi o nich, a ja stwierdziłam, że zanim wyjedzie w morze na połów na cztery tygodnie, musi mi koniecznie pokazać swój.





Po lewej stronie "ster" ! - jedno pokrętło


Dziennik pokładowy

Mapa rybacka - z zaznaczonymi ławicami

Flagi: każda z nich coś oznacza, swoisty rybacki język



Kombinezony ratunkowe dla załogi


Silnik!




Jeden z dziewięciu zbiorników na ryby

Na samym dole statku!


Szczegółowy plan statku

Duży pokój koło jadalni z umilaczami spędzania czasu :-)

Koszulka, którą otrzymałam od brata HD

Kiedy rozmawiałam z HM na skypie, jeszcze zanim tutaj przyjechałam, powiedziała mi, że mąż jest kapitanem na statku rybackim. Ja w swojej głowie miałam obraz niczym z powieści "Stary człowiek i morze", a rybaka wyobraziłam sobie jako kogoś albo w superstroju marynarskim z czapką kapitana, pływającego na drewnianym statku rodem z "Piratów z Karaibów". Jakie było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że na obecnych statkach nie ma drewnianego koła, którym się steruje, kapitan nie jest ubrany w mundur, a statki są wyposażone w sprzęt nowoczesnej technologii. (Naiwna ja! :-) 

Ostatecznie, dane było mi być na dwóch statkach: na jednym, który należy do brata HD oraz tym, należącym do samego HD. Siedziałam na miejscu kapitana, zwiedziłam kajuty, maszynownię, widziałam zbiorniki na ryby oraz było mi dane usiąść na silniku! HD powiedział mi, ile ma koni mechanicznych, jednak podekscytowany mózg tego nie zapamiętał, niestety. 

HD wypłynął w morze w środę. Przejęłam jego obowiązki, jest ciężej, ale daję radę! :-) Ten weekend mam wolny, bo HM i dzieciaki jadą do Strynu na narty. Ma być podobno wyjątkowo słoneczna pogoda, więc nie mogę się doczekać. Mam do dyspozycji samochód, więc pewnie gdzieś pojadę..! W zeszłym tygodniu spotkałam się z Kasią (hei!), było super i mam nadzieję, że spotkamy się znowu na dniach. 

Uciekam, rodzina pojechała, yupi!