Ponad pół roku zajęło mi dumanie nad tym, czy powinnam napisać tutaj wpis o brutalnej rzeczywistości czy nie. Po bardzo długim czasie stwierdziłam, że od czasu do czasu cały czas czuję dziwną wrogość do programu Au-Pair, dlatego też najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby po prostu wyrzucenie tego, co mi na sercu leży. Proszę bardzo, zaczynamy, będzie brutalnie.
Kiedy rozmawiałam z tą kobietą na skypie (dalej nazwaną HM) miałam od początku przeczucie, że aż tak idealnie nie będzie, jak to ona mi prawi. Niestety, byłam tak zaślepiona tym, żeby wyjechać, zmienić otoczenie i w końcu zacząć robić coś konstruktywnego ze swoim życiem, że posłuchałam idyllicznej bajki o miłej rodzinie z dwójką uroczych chłopców i wkrótce po tym wyjechałam do Norwegii.
Moja hostka miała przede mną jedną Au-Pair, o której narzekała mi pierwszego dnia, kiedy mnie tylko odebrała z lotniska. Bo Au-Pair nie jadła, cały czas płakała i leżała w łóżku, do momentu, kiedy wycieńczona psychicznie zmieniła rodzinę, a ślad o niej zaginął. Pomyślałam sobie wtedy, że pewnie jakaś słabsza, nie wytrzymuje presji zostawania z dziećmi czy coś. Otóż nie, dowiedziałam się o tym później. Pierwszy sygnał ostrzegawczy dostałam od brata hosta i jego narzeczonej (swoją drogą, bardzo miła kobieta). Opowiedzieli mi, jak to naprawdę było z tą poprzednią Au-Pair: pracowała ponad 40 godzin tygodniowo, nie płacili jej za nadgodziny, zajmowała się cudzymi dziećmi, sprzątała cały dom (ponad 200 metrów kwadratowych, 18 pokoi). Trochę mnie to przeraziło, ale nie chciałam się zrażać już na samym początku pobytu. Jednak cały towarzyszyło mi dziwne uczucie duszenia się w tym domu. HM zapisywała moje "obowiązki" na specjalnej tablicy wraz z godzinami. Bywało tak, że pracowałam ponad 72h na tydzień, BEZ płacenia mi za nadgodziny. HM bardzo lubiła wywoływać we mnie poczucie winy ("gdybym wiedziała, że uznasz pobyt z dziećmi za godziny pracy, bym ciebie z nami nie zabrała"), wymuszała na mnie stosując subtelną manipulację, abym zmniejszała swoje godziny pracy. Kiedy przyjmowała gości (załóżmy +5 osób dorosłych), które nie miały nic wspólnego z dziećmi, ponieważ np. były już w łóżkach, moim zadaniem było przygotować kolację, podać do stołu, usunąć się na czas jej trwania, a po całym wydarzeniu musiałam skrupulatnie posprzątać. Jeżeli zdarzyło się tak, że przyjęcie kończyło się późno, a ja już spałam, wszystkie (dosłownie wszystkie) naczynia, garnki zostały zostawione na stole w kuchni, tak abym od tego mogła zacząć swój dzień.
HM zmuszała mnie również do wyjazdu do Strynu, w którym mieli hyttę. Będąc tam, mogłam zapomnieć o odpoczynku. Sprzątałam, zajmowałam się pięciorgiem innych dzieci, których nigdy na oczy nie widziałam, zmieniałam pościel po obcych ludziach, dwa razy w tygodniu musiałam wyszorować łazienki, odkurzyć wszystkie pokoje (6). Do przygotowania śniadania posiadali mnie - prywatną służącą. I nie mówię tutaj o mojej rodzinie HM + dwójce dzieci. Mówię tutaj o HM, dwójce moich dzieci, czterech innych i dwóch dodatkowych parach dorosłych.
Wtedy byłam jeszcze bardzo uparta. Wmawiałam sobie, że dam radę, że chodzę na kurs, a po kursie będzie tylko lepiej. Nie było. W pewnym momencie zauważyłam, że telefony i smsy od tej kobiety wywołują u mnie stany lękowe, zwłaszcza, kiedy dzwoniła, a ja byłam poza domem. To było chore. Byłam porównywana do byłej dziewczyny, która przychodziła tylko sprzątać do tego domu - jaka to ona była miła, uśmiechnięta i pełna życia. Raz nawet usłyszałam groźbę, że skoro jestem taka zmęczona i słaba, to może powinnam przestać chodzić na kurs i więcej czasu spędzać w domu. Jak w ogóle można coś takiego powiedzieć?
Nie szanowała ani mnie, ani mojego czasu. Kiedy byłyśmy umówione na konkretną godzinę np. w sobotę, potrafiła przyjść godzinę później cała uśmiechnięta, bez żadnego słowa przepraszam. Powoli traciłam do niej cierpliwość, ale moje wychowanie nie pozwalało mi na słowny comeback, nie wiedziałam, co mam robić.
W kwietniu zeszłego roku poznałam pewną osobę, która bardzo, bardzo powoli próbowała mi pomóc i sprawić, abym była silniejsza psychicznie. Była u mojego boku, kiedy płakałam i krzyczałam z bezsilności. Dzięki niej, znalazłam w sobie siłę, aby zacząć odmawiać i powiadamiać stanowczo moją hostkę o tym, że mi się w tym domu nie podoba. Przełomowym dniem był dzień, kiedy cała rodzina pojechała po dużą przyczepę kempingową, którą później posprzątać miałam ja. Tak się złożyło, że tamtego dnia pracowałam od godziny 8 rano do godziny 21 wieczorem z 30 minutową przerwą. Kiedy wieczorem przyszłam do niej i powiedziałam, że jestem zmęczona i nie chcę pracować dzisiaj dalej, usłyszałam, że w takim razie ona będzie musiała to wszystko sama robić, bez żadnej pomocy. Ciągłe, ciągłe wzbudzanie poczucia winy to jej domena. Byłam jednak dumna z tego, że powiedziałam nie.
Dwa ostatnie tygodnie czerwca zeszłego roku miałam mieć urlop, podczas gdy hości i dzieci wyjechały do Danii na wakacje. (W ciągu dwóch tygodni mojego urlopu miałam oczywiście sprzątać regularnie cały dom). Dnia, w którym wyjeżdżali, musiałam przygotować przyczepę, aby była gotowa do drogi. I równie tego samego dnia, spakowałam się i uciekłam z tego domu. Wyłączyłam telefon, zostawiłam klucze, z krótką notatką, że dziękuję za pobyt i tyle. Wtedy myślałam, że już nigdy nie będę miała z tą chorą rodziną kontaktu, niestety, myliłam się.
Cztery dni później czekałam w nowym już domu aż K. wróci z pracy. Nagle słyszę jak otwierają się drzwi - to K. Pytam, co się dzieje, dlaczego tak wcześnie do domu przyjechał, a on, że mamy problem. Okazało się, że moja hostka zadzwoniła do jego pracy, do biura i wymusiła dyrekcję, aby go odnalazła na sali produkcyjnej. Była HM groziła K. policją, że zostałam porwana, że ma obowiązek podać mój nowy numer telefonu i miejsce zamieszkania. Na szczęście K. uświadomił tę chorą psychicznie kobietę, że cała rozmowa jest nagrywana, więc lepiej dla niej, aby niczego na nim nie wymuszała, ani nie groziła służbami bezpieczeństwa. Następnie dzwoniła agencja, która początkowo wcale nie chciała być po mojej stronie - zrozumiała, co się stało dopiero po tym, jak wysłałam jej filmy (sic!) z udokumentowanym dokładnie, co musiałam w tamtym domu robić, kogo obsługiwać i kim się zajmować. Przeprosiła za zaistniałą sytuację i wysłała mi na pożegnanie ankietę do wypełnienia. Oto jak się traktuje wyzyskiwaną osobę z innego kraju w Norwegii.
Nie zakładam z góry, że wszystkie rodziny norweskie takie są. Jednak coś jest w tym snobizmie bogatych ludzi (rodzina, u której byłam Au-Pair była najbogatszą w regionie), czasami czułam się jak w bardzo słabej operze mydlanej. W końcu dochodziło do sytuacji, że byłam świadkiem, jak podczas nieobecności hosta, ona gotuje nago, w samym fartuchu, obiad dla obcego mężczyzny, nie przejmując się tym, że dzieci siedzą dwa metry dalej. I cały czas pamiętam niektóre wieczory, kiedy uprawiali razem seks w pokoju obok mojego tak głośno, że nie mogłam zasnąć. Czasami uciekałam na noc, byle tylko nie spać w tym domu. Same kłamstwa między hostami, a ja między nimi, wiedząca o wszystkim.
Mogłabym napisać o tym więcej, różne dziwne sytuacje zdarzały się każdego dnia. Powiem Wam, o ile jeszcze ktoś tu bywa i sprawdza, czy aby czegoś nie napisałam, że zastanówcie się dokładnie, zanim wybierzecie swoją rodzinę. Oceniajcie wszystko, nawet to, w jaki sposób mówią Wasi przyszli hości o sobie, dzieciach i byłych Au-Pair. To nie tylko oni Was wybierają, ale Wy ich także, a tu wszystko ma znaczenie.
Co do mojej obecnej sytuacji - cały czas jestem w Norwegii. Mieszkam, pracuję, jestem w związku. Dobrze mi, co dzień czuję się lepiej. Tylko mam wrażenie, że aby oderwać się raz na zawsze od wizerunku Au-Pair, będę musiała wyjechać z tego miasta, a to pewnie nadejdzie dopiero za kilka lat.
Pozdrawiam serdecznie i gratuluję dotrwania do końca, jeśli macie ochotę, zadawajcie pytania - na pewno odpowiem.
PS Oprócz przeprowadzki, chyba naprawdę musiałam tutaj napisać kilka słów, żeby postawić krok do przodu.